czwartek, 22 lutego 2018

Zimno, Misia i paszteciki, czyli dzień jak co dzień







     Nasz dom wygląda codziennie jak po huraganie przynajmniej. Wszystko, co na wysokość 80 cm można otworzyć, wyjąć, wyrzucić, rozgrzebać jest u nas otwarte, wyjęte, wyrzucone i rozgrzebane. Do tych 80 cm trzeba jeszcze dodać kilka centymetrów, które daje stanie na palcach i wyciąganie rączek najwyżej jak się da. Wtedy szansa na zdobycie kolejnej szuflady rośnie :) Oj mamy się z Misieńką, mamy. Broi niesamowicie, a uśmiecha się przy tym tak, że rozbraja nie tylko mnie i pozwalamy jej na więcej niż powinniśmy. Robimy zdjęcia, żeby nie było!, a za kilka lat pokażemy Miśce jak kreatywnie demolowała dom. Ja staram się łapać każdą chwilę, aby zrobić cokolwiek. Te  obowiązkowe cokolwiek to: zmywarka, pranie, ugotowanie obiadu, reszta - zależy, jak ułoży się dzień. Gdyby nie pomoc Oli, głównie w sprzątaniu, byłoby krucho. Dzisiaj mała wykazywała trochę mniejszą inicjatywę w rozrabianiu (przede wszystkim spała 1,5 godziny w domu, a to nie zdarza się aż tak często - normalnie śpi tyle, ile łazimy po podwórku), więc udało się zrobić coś więcej niż tylko obiad na szybko. Tadaammm, ... paszteciki w wersji max z kapustą z pieczarkami. Ola dorzuciła koktajl z melona, jabłka, marchwi i pomarańczy, Igor generalnie miał focha cały dzień, a Adam często się uśmiechał. Ja kupiłam sobie goździki :)




 


 



A na koniec dowód radosnej twórczości naszej Misieńki :)


💗


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dziękujemy za komentarze :-)