wtorek, 2 kwietnia 2019

Opowieść jajkowa







     Miśka wyprowadziła wczoraj na spacer ... jajka. Sztuk dwie. Ugotowane na pół miękko. W skorupkach jeszcze. Zgarnęła je ze stołu po śniadaniu i nie wypuszczając z rąk, kazała się ubrać, wskazując jednoznacznie palcem na drzwi. Tak po dyrektorsku☺️Palec + Drzwi = Wychodzimy. Z jajkami pojechałyśmy na zakupy. Ja targałam siaty, Miśka - jajka. Zdziwiło mnie to nagłe przywiązanie, ale ciekawa dalszych losów owych jaj, nie oponowałam. Potem moje dziewczę ślizgało się z nimi na ślizgawce, aby na koniec zasiąść pod wiatką przy tejże ślizgawce i położyć je na stole celem szybkiej konsumpcji. Jajka były w stanie opłakanym. Miały jeszcze skorupkę, co prawda w postaci bliżej nieokreślonej (ale miały!). Bardziej przypominały dzieło pająka, aniżeli kury, a to ze względu na tę popękaną skorupkę właśnie. Zjeść nie pozwoliłam, na co Miśka w odwecie skonsumowała zeszłoroczną zaschniętą aronię z krzaka nieopodal wiaty. Odwet był kiepski, bo i aronia niesmaczna. Jajka leżą do dzisiaj na stole pod wiatką, czekając na innego amatora ☺️.








PS Zdjęcia zrobiłam, mając godzinę wolnego, kiedy Igor pluskał się w basenie :)






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dziękujemy za komentarze :-)