piątek, 11 września 2015

ZA OKNEM JJESIEŃ
czyli ciąg dalszy zmagań ze słoikiem i zakrętką


     Zaczynamy dziś kolorowo: barwami pomidorów, cukinii, patisonów, czosnku, ogórków i innych dobrodziejstw. Nadszedł czas plonów, a z nim i "słoikowa" praca. Jedni lubią te domowe przetwórstwo, inni nie, jedni doceniają i traktują jako bardzo wartościowe, inni się z tego śmieją. Ja zdecydowanie należę do tych "jedni". Nadeszły teraz takie smutne czasy, że to, co za czasów moich rodziców, dziadków i w sumie moich, było normą, teraz nazywane jest ekologicznym i kosztuje sporo więcej, trzeba też się postarać, by takie "prawdziwe eko" zdobyć. Dzieci kojarzą pomidory ze skrzynką w supermarkecie, a nie krzaczkiem w szklarni czy gruncie. Nie czują zapachu, nie znają naturalnego smaku. Straszne to. Róbmy wszystko, by tak nie było, ja staram się, jak tylko potrafię. Wolę brzydsze, nierówne, robaczywe, lekko parchate (ale za to pachnące) niż wersję ulepszoną wszelkimi paskudztwami, gorzej że te paskudztwa są teraz wszędzie i we wszystkim.




    Jeśli macie troszkę ... dużo czasu polecam przepis na warzywno-owocowy mix do słoika. Ja jeszcze nie robiłam, ale teściowa zachwalała, że pyszny. Obrabiam od wczoraj jabłka, gruszki i śliwki, a przede mną jeszcze pomidory. Oczywiście mam problemy z wekowaniem, jak to ja, wczoraj jeden słoik dosłownie eksplodował, na szczęście nic się nikomu nie stało. Kto by pomyślał, że przetwórstwo domowe może być tak niebezpieczne, chyba że dzieje się tak tylko w moim wydaniu!? Adam wymownie milczy, ... widzę, widzę i rozumiem ... ale będę próbować dalej, ciasta też nauczę się piec, choć jestem świadoma, że z tym może być jeszcze gorzej. Czasami małżonek próbuje delikatnie zasugerować, czy ma to jakiś sens, przy tej ilości strat, no cóż ... mistrzostwo wymaga praktyki, czyż nie :))? Odrobina garnkowego szaleństwa czasami pomaga, a w czym, to już nie będę pisać, ... hi, hi. Jakaś korzyść zawsze jest.
      Mamy w domu kozę. Adam sobie wymyślił, znalazł, a potem szybko zakupił, żeby pieniądze nie rozeszły się na nic innego. Teraz tylko drewienko i na chłodne wieczory, jak znalazł, bajka po prostu. Próby generalnej jeszcze nie było, może dziś ...  Tak, a propos, pamiętacie Zuźkę i Lusię?

  
Malutkie patisony, teściowa robi je w pysznej zalewie.

Dostałam, niestety nie uhodowałam sama takich pyszności,
chociaż pomidorków koktajlowych mam zatrzęsienie:
czerwonych, żółtych, okrągłych, podłużnych.
Nie do końca wiem, co mogłabym z nimi zrobić,
... oczywiście w kwestii słoika. Jakiś pomysł może?


Wspomniany przepis
(trzeba sporo kilogramów przygotować, żeby zacząć):

                                                                 1 kg papryki
                                                                 1 kg jabłek
                                                                 1 kg gruszek
                                                                 1 kg śliwek
                                                                 1 kg cebuli
                                                                 1 kg cukinii
                                                                 1 kg marchwi

Wszystko to trzeba drobno pokroić.

Wywar:

2 litry wody zagotować z 5 listkami laurowymi, 5 goździkami, 5 ziarenkami pieprzu, 1/2 szkl. octu, 1/2 kg cukru, 1/2 łyżeczki cynamonu, 1 łyżeczką soli. Przecedzić na koniec, żeby była sama woda.

Wywar trzeba wlać do pokrojonych warzyw i owoców, a następnie delikatnie gotować (dusić) ok. 40 min. Pod koniec dodać 5 malutkich koncentratów pomidorowych (wedle uznania i własnego smaku). Można, jak kto woli, zagęścić 2 łyżkami mąki ziemniaczanej (wymieszać mąkę z odrobiną wywaru bądź wody), uwaga żeby nie zrobić tzw. kity. Pasteryzować ok. 20-30 min.

Ile słoików wyjdzie z takich ilości, ... rany ..., ale ile trzeba zakrętek!



Wspomniane drewienko do naszej kozuni, słoiki kuszą,
ale zakaz otwierania do pierwszego śniegu.
Przyzwolenie jest na kiszone.

Małe cukinie, spod ręki mojej teściowej.

Czosnek do chlebka z masełkiem i solą,
na jesienne przeziębienia, które pewnie nas nie ominą. 
Zapas miodu też już mamy. 
Do tego mleko - Igorowi bardzo smakuje kozie, Ola nie "tyka".

Pierwszy raz widzę, 
ten zielony pomarszczony to ogórek,
w smaku pyszny.

Cukinie, ogórek, pomidory, już ich nie ma - smakowały!


Mam na blacie kuchennym trzy naczynka, do których
wrzucam, co tam uszczknę w ogródku: hortensję, miętę,
szałwię, papryczkę, lawendę, bratki i inne, inne roślinki.
Pięknie mi się zasuszają, lubię taki mix kolorów.

Jajek nie tkniemy innych,
jak nasze mazurskie, własne gospodarskie.


Kosz był pełen, ale część jabłek wylądowała już w słoikach,
z epizodem eksplozji, żeby nie było zbyt monotonnie.

Nie, nie zdjęcia strzelających jabłek nie ma.
Podłoga do dziś się lepi.

Najlepsze są stare polskie odmiany jabłek,
te są z sadu wujka Adama, mazurskie oczywiście.
Oj, jabłoneczka ma już swoje lata, to staruszka.

Mamy jesień, to widać, mimo że w kalendarzu jeszcze lato.

Na koniec:
nasza Talucha po renowacji.
Ach, te ... ... uszy.


Barwnego weekendu Wam życzę,
intensywnego czerwienią, wyciszającego zielenią, słonecznego, 
landrynkowo przesłodzonego, z lekkim orzeźwieniem fioletu,
twórczo inspirującego i po prostu miłego.
Do kolejnego @ Ew.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dziękujemy za komentarze :-)