czwartek, 3 września 2015

OSTATNI ... RAZ O PARYŻU


     Jak tak oglądam Adama zdjęcia, co nieco sobie przypominam. We Francji byłam w czasach liceum, bodajże w drugiej klasie (chodziłam do oddziału z rozszerzonym francuskim). Nasza szkoła organizowała wymiany uczniowskie: my jeździliśmy do szkoły we Francji, a później następowała rewizyta u nas. Pamiętam, że mieszkałam u francuskiej rodziny pochodzenia tureckiego. Nie wiem czemu, ale najmocniej tkwią mi do dziś w pamięci kartony, które stały w tym domu chyba wszędzie. Z dziewczyną, u której byłam, jakoś się nie zgrałam i nie utrzymywałyśmy później kontaktu (opiekowałam się nią podczas jej wizyty w Polsce). Żabich udek, ślimaków i innych takich niestety nie próbowałam, za to croissanty jedliśmy bez opamiętania. Zaskoczył mnie też poziom matematyki, to pamiętam, był w mojej ocenie dużo niższy od tego, co my przeliczaliśmy "na różne sposoby" na naszych lekcjach. Paryż wydał mi się wtedy taki przecudnie bajkowy. Dla kogoś, kto jak ja wychował się w malutkiej wiosce i pamiętał "karteczkowe" kolejki w sklepach, to był zupełnie inny świat. Teraz ta właśnie moja malutka wioska jest dla mnie całym światem, ale do tego się dojrzewa latami. Języka francuskiego mogłabym słuchać bez przerwy, lubię tę jego melodyjność. Sama niestety zaniedbałam naukę francuskiego, sporo słówek nie pamiętam, a i gramatyka "leży", sentyment jednak pozostał (chociaż czytam nadal płynnie). Adam mówi, że pojedziemy jeszcze razem z dzieciakami do Paryża, chociażby na jeden dzień, przecież nie był na Wieży Eiffla (widział ją tylko z oddali - przyjrzyjcie się ostatniemu zdjęciu). To co, kończę, życzę Wam bonne journee - miłego dnia (... hmm, powinna być kreseczka nad pierwszym e w słowie journee, ale pojęcia nie mam, jak ją zrobić ...). 











































Udzielił się Wam chociaż troszkę francuski klimat?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dziękujemy za komentarze :-)