Nasz dom. Rankiem lubię go inaczej niż po południu, a jeszcze inaczej lubię go wieczorem i nocą. Nocą lubię dom cichy. Taki, który zasypia wraz z nami na te kilka godzin. Żadnych jazgoczących pralek i zmywarek puszczanych na noc. Rankiem lubię dom taki jeszcze lekko zaspany, który za chwilę dopiero wpadnie w wir codziennej rutyny i stanie się domem w biegu. Taki dom pachnący poranną kawą i wspólnym (choć nie zawsze) śniadaniem zjedzonym w pośpiechu w dni powszednie i leniwie w weekendy. Po południu lubię dom głośny, w którym z różnych zakątków docierają nasze hałasy. Doceniam, że możemy wtedy wspólnie być, rozmawiać, śmiać się i kłócić, prać, sprzątać, gotować, zalegać na kanapie przed telewizorem. Te proste czynności zaspokajają moje pragnienie szczęścia, bo etap oczekiwania od życia fajerwerków mam już dawno za sobą, jest mocno złudny. Wieczorem lubię dom spowalniający. Taki w półmroku. I ... ze śpiącą już Michaliną ☺️
Lubię nasz dom o każdej porze roku. Ubogi w wystroju na jesień i strojny na bożonarodzeniowe święta. Nabierający barw wraz z pierwszym ciepłem na wiosnę i każdą przyniesioną doniczką z bratkami. Latem lubię nasz dom otwarty, kiedy zacierają się granice w obrębie własnego podwórza, bo drzwi od domu są wiecznie otwarte, a podwórkowy piach chrzęści do wysokości salonu.
Lubię nas w tym domu. Uwielbiam nas w tym domu. Kocham nas w tym domu.
To dom stworzony przez nas i dla nas (i żeby była jasność, absolutnie nie chodzi mi tu o budynek).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dziękujemy za komentarze :-)