niedziela, 4 listopada 2018

Jedni na grzyby, inni na ryby, a my do lasu ... po zdjęcia








     Rano. Tak po 7. Starsze dzieciaki jeszcze śpią, my już nie. Z własnej woli za nic nie porzucilibyśmy ciepłego łóżka i to w niedzielny poranek, ale Miśka nie daje za wygraną i ciągnie nas na dół. Nie zna dziewczyna litości :) Z trudem otwieram najpierw jedno oko, potem drugie, robię to naprawdę wolno, czym denerwuję Miśkę. Adam ociąga się jeszcze bardziej, czym denerwuje z kolei mnie, bo dlaczego on ma spać, skoro ja nie mogę (taka zołza jestem:) Kiedy już ten brutalny moment całkowitego wybudzenia mamy za sobą, organizujemy szybkie śniadanie dla małej, a sami wdychamy opary z zaparzonej wcześniej kawy. Wdychamy, bo pić się jej nie da, jest tak niedobra :( Powolna krzątanina myśli w mojej głowie i szybka propozycja (nie do odrzucenia!!!) jedziemy do lasu, ... ale najpierw na łąki, bo przepiękna mgła za oknem i niebo takie klimatyczne - dodaję po chwili, próbując ekspresowo ogarnąć stół i psującą się zmywarkę. Oporów mężowych nie zauważam (wręcz stosowny do godzin nocno-porannych aplauz:), a Michaśka czując swoim misiowym nosem, że szykuje się wyjście na dwór, biegiem przynosi swoje kwieciste buty i kurtkę w kolorze lekko zmęczonej czereśni. Ja wyciągam ze sterty ubrań stare dresy i ruszamy w trójkę swoją czerwoną bryką w tę stronę, co zawsze. Po godzinie 8 docieramy na zaplanowane przy kuchennym stole łąki, ale jest już za późno, mgła nam się w międzyczasie rozjechała i wyobrażenie o zdjęciach we mgle pozostało ... tylko wyobrażeniem oraz planem na inny poranek. Snujemy się zatem po okolicznych lasach w towarzystwie licznych grzybiarzy (mam nadzieję, że nie w towarzystwie kleszczy). Brniemy w stercie kolorowych liści, patrząc jak tu upolować dobrą fotkę. Szkoda, że choćby z oddali nie zerkają na nas żadne sarnie oczy. Trafiamy też nad jezioro, czym wzbudzamy zainteresowanie panów wędkarzy, którym z pewnością okrzyki Michaliny w łowieniu ryb lekko przeszkadzały, choć poznać po sobie nie dali. Muszę przyznać, że fajnie było. Dwie godziny energetycznego łażenia odbiły się na ilości pochłoniętego śniadania, które zrobiliśmy sobie iście królewskie. A co!!!  










 


   
Jutro ciąg dalszy leśnego zderzenia z niedzielą ilustrowany kolejnymi zdjęciami.
Chociaż tak myślę, że zderzenie z poniedziałkiem może być bardziej bolesne, zwłaszcza po wydłużonym weekendzie.






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dziękujemy za komentarze :-)