Temse to miejscowość w Belgii, do której zaprowadziła Adama ... pauza kierowcy. Godziny odpoczynku wypadły mu tuż nieopodal tego miasteczka, tak więc po dość ciężkiej sobocie ;), w ramach regeneracji sił, wybrał się z kolegą z pracy na małe zwiedzanie. Przeszli ponad 19 tysięcy kroków, więc co nieco udało im się zobaczyć. Efekty ich wędrówki pokażę Wam na kilku fotkach poniżej, choć gdy przejrzałam internet, to w Temse jest jeszcze dużo więcej ciekawych miejsc do obejrzenia, aniżeli tylko te, do których ich zmęczone nogi (i głowy:) zaniosły. My póki co jesteśmy uziemieni w domu, gdyż wraz z początkiem września i dwóch dniach w przedszkolu, dopadło nas choróbsko i za cholerę (wybaczcie słowo;) nie chce odpuścić. Na razie w tej nierównej walce wciąż stoimy na przegranej pozycji, ale mam ogromną! nadzieję, że zmieni się to w najbliższych dniach. Ja, jako pierwsza chętna (raczej niechętna:( przejęłam infekcję od Michaliny i liczę, że współtowarzyszy wątpliwie przyjemnego maratonu smarkania więcej nie będzie. Tym optymistycznym założeniem;) kończę dzisiejszy wpis, bo łóżko, ciepła herbata i chusteczki wzywają;). (Rany, coś na zasadzie "pakuj się do miski" z reklamy M&M's - tak się czuję:).
UCHWYCONE APARATEM w TEMSE:)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dziękujemy za komentarze :-)