No tak, jest prawie 22.00, moje najmniejsze, ale najbardziej absorbujące dziecię zasnęło właśnie przed chwilą, a ja zasiadam dopiero, żeby skrobnąć kilka słów na koniec miesiąca. Kwiecień, jak to kwiecień, poprzeplatał trochę zimy, trochę lata, trochę dni roześmianych i trochę tych smutniejszych. Generalnie był jakiś męczący. Niby nic takiego się nie wydarzyło (na szczęście!), ale jakoś brnęliśmy przez te kwietniowe dni i brnęliśmy, w sumie to cieszę się, że za chwilę maj. Już samo słowo maj brzmi jakoś tak optymistycznie. Wyczytałam gdzieś, że łacińskie majus oznacza miły lub radość i to by się zgadzało :) Jesteśmy po egzaminie gimnazjalnym Oli a przed nami komunia Igora. Zaczęliśmy już lekkie przygotowania do tej uroczystości, na razie porządkowe :) w domu i wokół domu (wokół domu od soboty trwa akcja CHWAST, taka z nosem przy ziemi i na kolanach, choć dzisiaj od motyki uwolniła mnie burza, która co prawda przeszła bokiem, ale popadać - popadało uczciwie). Ciężko jest mi się ogarnąć ze wszystkim, tak jak bym chciała, bo Misieńka ma zawsze inne plany co do tego, jak nasz dzień ma wyglądać, ale damy radę!!! Gdyby nie pomoc Oli (różnica między moimi dziewczynami to 14 lat), dawno bym już poległa, a tak ... ja miałam dzisiaj wychodne do ogrodu :), a Ola z Igorem przypilnowali Miśki i jeszcze zapodali na kolację upieczone przez nich burgery z kotletem gryczanym. Mogę tak częściej :))) Chcę, chcę, chcę !!!!! Nawet z tą motyką i tym nosem przy ziemi :)))
Gdańsk, Ola z grupą znajomych po egzaminie gimnazjalnym
Mazury, okolice Węgorzewa, drugi dzień Świąt Wielkanocnych
W drodze powrotnej do domu, koło Bartoszyc bodajże, pełnia
A czemu jajka? Nie wiem, ... tak dla jaj???